Zachowuj się jak dama

Furia to naturalna pierwsza reakcja wolnego człowieka na ograniczanie jego swobody. Jak każdy pies, gdy mu pierwszy raz założyć smycz, będzie kąsać


Ilekroć zabieram się za pisanie na „te tematy”, staję przed dylematem. Czy odwoływać się do własnych doświadczeń? Czy lepiej nie? Może to osłabia siłę argumentu? Choć jestem przekonana, że każda rozmowa na „te tematy” prowadzona w oderwaniu od konkretnych doświadczeń zwodzi nas na manowce, tym razem spróbujmy trochę gry w klasy – kto z Czytelników nie może znieść prywatnej historii, niech przeskoczy do części drugiej, w której wyjaśniam, co i dlaczego doprowadziło mnie dziś do furii. W razie niedosytu poznawczego można potem wrócić do części pierwszej, w której wyjaśniam, co to jest furia – szczególnie przydatna tym, którzy nigdy jej nie czuli.

Część pierwsza, w której wyjaśniam, skąd się bierze furia

Byłam wtedy w gimnazjum i należałam do koła teatralnego, którego przytłaczająca większość członków stanowiła zwartą grupę, bo pochodziła z tej samej, równoległej klasy. Widywałam ich więc tylko na tych dodatkowych zajęciach, a gdy zbliżała się jakaś szkolna uroczystość, spędzaliśmy razem w zasadzie całe dnie.

Podczas jednej z takich przedłużających się prób chłopak z tamtej klasy usiadł obok mnie i złapał mnie za związane w kitkę włosy. I trzymał. Nie było w tym nic więcej, nic do mnie nie powiedział, chyba na mnie nawet nie spojrzał, nie szarpnął mnie, nie uderzył, zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, patrzył na nauczycielkę i udawał, że jej słucha. Moja reakcja była natychmiastowa, powiedziałam mu, żeby mnie puścił i próbowałam się od niego odsunąć, ale on nijak nie reagował, tylko mocniej zacisnął palce na moich włosach.

Podniosłam głos i zaczęłam się szarpać, co w końcu zwróciło uwagę nauczycielki. „Przeszkadzacie mi”, powiedziała, „Co tam się dzieje?”. „On mnie trzyma za włosy i nie chce puścić”, krzyknęłam, prawie płacząc i zdałam sobie sprawę, jak to absurdalnie brzmi, jakbyśmy byli w przedszkolu. Zrobiło mi się wstyd. „Myślałam, że mam do czynienia z poważnymi ludźmi”, odparła nauczycielka zrezygnowanym głosem, „Czy możecie zająć się próbą?”. „Chciałabym, ale on mnie nie chce puścić”, odparłam, zgodnie z prawdą, coraz bardziej zdenerwowana. „Skończ tę zabawę i puść ją w tej chwili”.

Puścił. I posłał mi nieszczery, zmrożony uśmiech: „Nie uciekniesz”.

Jak powiedział, tak też się stało – sytuacja powtórzyła się potem na korytarzu, w tłumie, gdzie nikt z nauczycieli nas nie widział, poniedziałek, wtorek, środa. Do dzwonka byłam unieruchomiona. Trochę to trwało, zanim zrozumiałam, że mój krzyk i moje łzy nie robią na nim najmniejszego wrażenia, a ponieważ jest ode mnie silniejszy, nie pomaga też mój fizyczny opór, tak jak i bicie, kopanie, w końcu wyzwiska. Cokolwiek zrobiłam, on tylko trzymał mnie za włosy i się uśmiechał. Nie uciekniesz. Na następnej próbie powiedziałam o tym opiekunce koła, powiedziała:

Magdziu, czy ty tego nie widzisz? Przecież to są takie końskie zaloty. Im bardziej się złościsz, tym bardziej go to cieszy. Jestem pewna, że kiedy zaczniesz go ignorować, to przestanie.

Nie przestał. Kiedy nie reagowałam, zaczynał potrząsać moimi włosami jak lejcami i udawać woźnicę. Ihaha. Czułam się bezsilna. Przestałam wiązać włosy w kucyk. Na przerwach nie wychodziłam z klasy. Myślałam o odejściu z koła, ale usłyszałam od nauczycielki, że „to nie jest powód, dla którego rezygnuje się z tak ważnych rzeczy, na pewno znajdziesz na niego jakiś sposób”. Nie znalazłam. Moje klasyczne zagranie przeciwko tyranom, czyli próba prowokacyjnej rozmowy: „Czy to naprawdę sprawia, że czujesz się bardziej wartościowy?” nie skutkowało. Poszłam w końcu do jego wychowawczyni, która uznała, że „na pewno mu się wkrótce znudzi”, „chłopcy tak mają” i „przecież nic takiego się nie dzieje”. No niby nic takiego się nie dzieje, pomyślałam, tylko dlaczego ktoś przejmuje nade mną całkowitą kontrolę, kiedy tylko ma na to ochotę, a wszyscy wokół tylko się temu przyglądają?

W końcu przyszły wakacje i problem znikł, ale do dzisiaj czasem mi się śni, że stoję przed tłumem, najpierw proszę, potem już desperacko błagam o pomoc, a tłum stoi i nie reaguje. Ten sen jest zwykle potwornie długi i jedyne, co się w nim zmienia wraz z upływem czasu, to poziom mojego gniewu – furia narasta we mnie do momentu, aż się budzę z krzykiem.

Furia to jest właśnie ten stan umysłu, kiedy stoisz w obliczu jawnej niesprawiedliwości i wszystko wewnątrz Ciebie sprzęga się, żeby ten problem rozwiązać, ale dociera do Ciebie, że jest to ponad Twoje siły.

Część druga, w której wyjaśniam, co doprowadziło mnie dziś do furii

Uważam, że za moje doświadczenie opisane w części pierwszej odpowiedzialny jest przede wszystkim sam opresor, ale winne są też nauczycielki, do których zwróciłam się po pomoc. Idę o zakład, że każda z nich doświadczyła kiedyś furii, jestem pewna, że ktoś je do tego stanu kiedyś doprowadził, bo jest to naturalna pierwsza reakcja każdego wolnego człowieka na ograniczanie jego swobody wbrew jego woli, tak jak każdy pies, gdy mu pierwszy raz założyć smycz, będzie ją kąsał.

Ostatnio internet obiegło wystąpienie, w którym furia doszła do głosu. Niestety, jego popularność przewyższa popularność dyskusji nad kwestiami, które furię wywołały. Ludzi wciąż niezmiernie cieszy, gdy ktoś traci panowanie nad sobą. Wystąpienie dotyczy prawa reprodukcyjnego i należy do Doroty Wellman, która zaczęła kląć na wizji TVN Style, aby na koniec powiedzieć: „spadać od mojej macicy”.

Kobiety nauczyły się żyć ze smyczą. Przecież na furii społeczeństwa się nie zbuduje. Nie zbuduje się na tym polityki, a na pewno własnej kariery. Proces socjalizacji kobiet w tym kraju polega w dużej mierze na nauczaniu, jak należy reagować, gdy ktoś ogranicza naszą wolność. Chłopcy mają oddawać pięknym za nadobne. Dziewczynki mają nie robić afery. Nic takiego się nie stało. Inni mają gorzej. Zachowuj się jak dama. Dziewczynki tak się nie wysławiają. Nie dziwi więc, drogie panie, że jeśli się chce zajmować publiczne stanowiska, trzeba przede wszystkim nauczyć się panować nad furią. To się nazywa „dyplomacja”.

„Komitet pytał też, na czym polegają zastrzeżenia konstytucyjne polskich władz do konwencji Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Dzień wcześniej sejmowa komisja zleciła zaopiniowanie konwencji przez konstytucjonalistów. Minister Fuszara odpowiedziała dyplomatycznie, że ona jako prawniczka takich zastrzeżeń nie ma, ale ma je opozycja.”

To cytat z artykułu Ewy Siedleckiej w „Gazecie Wyborczej” opisującego spotkanie polskiej delegacji dziesięciu resortów pod przewodnictwem pełnomocniczki ds. równego traktowania, prof. Małgorzaty Fuszary, z Komitetem ds. Zwalczania Dyskryminacji Kobiet ONZ, monitorującym przestrzeganie „Konwencji na rzecz likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet”.

Z tej relacji wynika, że obraz współczesnej Polski, nakreślony przez kobiecą delegację naszych władz wygląda mniej-więcej tak:

tylko opozycja ma zastrzeżenia do konwencji Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet (otóż nie, FURIA, w tym tygodniu Konwencję skierowali do konstytucjonalistów także posłowie PO, m.in Jacek Rostowski!);

– rząd nie monitoruje dostępu do legalnej aborcji, bo nie ma takich możliwości (co, FURIA, co?);

– szkoły prowadzą edukację seksualną na najwyższym poziomie i w zgodzie z wolą rodziców oraz pełnoletnich uczennic i uczniów (otóż nie, FURIA, jak w takim razie wytłumaczyć pytania, które dzieci zadają edukatorom seksualnym poza szkołą):

Ale, jak uspokaja min. Fuszara: – Ton [spotkania] był naprawdę przyjazny, konstruktywny. Nie odczułam, żeby Polska była postrzegana jako kraj, który ma wiele do nadrobienia”. Uff. Najważniejsze, że nie jesteśmy POSTRZEGANI jako kraj, który ma wiele do nadrobienia.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa