Kruszce alternatywą w dobie represji

Tomasz Hońdo, CFA, starszy ekonomista Quercus TFI
opublikowano: 2020-08-05 22:00

Cena złota przekroczyła właśnie rekordowy poziom 2000 USD za uncję (w przeliczeniu na złotego notowania biją rekordy już od ubiegłego roku).

Zaległości względem złota zaczęło w ostatnich miesiącach dynamicznie nadrabiać też tańsze srebro. Inwestorzy rozglądają się również za innymi metalami szlachetnymi, takimi jak platyna. Przypomnijmy, że jeszcze raptem rok temu, kiedy hossa na złocie dopiero się rozkręcała, raczej nie traktowano poważnie tego aktywa. A dwa lata temu, po kilku latach marazmu, szlachetny metal był często określany jako „przestarzały” (my wielowiekową tradycję inwestycyjną złota traktowaliśmy zawsze raczej jako zaletę niż wadę).

Co sprawia, że złoto bije rekordy? Oczywiście istnieje szereg czynników, ale najważniejszym jest zapewne tzw. globalna represja finansowa (ang. financial repression). Dając rządom prezent w postaci skrajnie niskich stóp procentowych i kosztów finansowania gwałtownie narastającego długu, banki centralne jednocześnie wymierzają adekwatną karę posiadaczom oszczędności. Ujemne realne (po uwzględnieniu inflacji) stopy procentowe, czy też rentowności obligacji skarbowych, to fakt nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też w wielu innych krajach, w tym w Polsce.

Dane historyczne za szereg lat jednoznacznie pokazują, że notowania złota (w dolarze) są silnie skorelowane z poziomem realnej rentowności obligacji. To że w obecnych warunkach ten metal szlachetny bije rekordy, nie jest zatem przypadkiem. W niedawnym raporcie bank Goldman Sachs, powołując się właśnie na ten fakt, po raz kolejny w ostatnich dwóch miesiącach podniósł 12-miesięczny poziom docelowy do 2300 USD za uncję.

W tym kontekście wydaje się logiczne, że poważnym zagrożeniem dla notowań złota i innych metali szlachetnych byłoby wycofywanie się banków centralnych z represji finansowej, czyli „uwolnienie” sztucznie zaniżonych rentowności obligacji i depozytów. Na razie jednak nic na to nie wskazuje. W Stanach Zjednoczonych toczy się raczej dyskusja nad tym, czy Rezerwa Federalna powinna przymknąć oko na ewentualny wzrost inflacji, który notabene oznaczałby, że realne stopy procentowe stałyby się jeszcze bardziej ujemne.