- Edukacja zdalna wymaga wprowadzenia innych metod nauczania. Jej elementy zostaną z nami na dłużej, ale nie zastąpią kontaktu na żywo - mówi dr hab. Dobrochna Kałwa, wykładowczyni na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Pierwsze miesiące zdalnego nauczania były na polskich uniwersytetach chaotyczne. Niektórzy wykładowcy nie potrafili się odnaleźć w świecie nowoczesnych technologii, a studenci zniknęli za wyłączonymi kamerami. Jak ocenia pani poziom nauki przez internet teraz, kiedy część kierunków wraca do takiego trybu?
W marcu 2020 r. nie wiedzieliśmy, ile potrwa pandemia. Zastanawialiśmy się, czy nauczanie zdalne będzie strategią wyłącznie na dwa tygodnie. W takim przypadku opanowanie umiejętności wykorzystania narzędzi do nauczania zdalnego nie byłoby konieczne. Jednak okres spędzony w domu się wydłużył i pojawiła się konieczność odpowiedniego przygotowania. Łatwo nie było. Prowadziłam kursy dla koleżanek i kolegów z uniwersytetu. Uczyłam ich korzystania z odpowiednich narzędzi. Poziom umiejętności cyfrowych był wówczas bardzo zróżnicowany, niezależnie od wieku. Teraz studenci opowiadają mi, że wykładowcy nabrali wprawy. Otworzyli się przez ten rok na nowe możliwości. Tylko że to nie umiejętności posługiwania się komputerem okazały się najważniejsze. Kluczowe było wymyślenie, jak sensownie prowadzić zajęcia w internecie, by ich jakość się nie zmieniła. Organizowanie zajęć online w taki sam sposób jak w sali nie miało sensu. Zmieniła się kwestia koncentracji czy interakcji ze studentami. Co ważne, przy okazji pandemii dowiedzieliśmy się też, że wykłady są najmniej efektywną formą przyswajania wiedzy. Ich zaletą jest kontakt z mistrzem, możliwość posłuchania go na żywo. A samo bierne słuchanie jest reliktem po starym sposobie myślenia o edukacji.
Czy w związku z tym przyszłość edukacji wyższej w Polsce będzie w jakimś stopniu cyfrowa?
Sądzę, że tak. Zaczęliśmy wprowadzać pewne elementy nauczania zdalnego jako uzupełnienie do zajęć stacjonarnych. Korzystamy z platform internetowych, na których publikujemy materiały dla studentów, a oni wykonują tam prace domowe i piszą eseje. Bardzo lubię te narzędzia. Są praktyczne, bo umożliwiają lepsze przeprowadzenie oceny postępów wiedzy studentów. Świat cyfrowy z nauką na kampusie łączyliśmy zresztą jeszcze przed pandemią. Podjęliśmy np. decyzję o przeniesieniu jednego z moich kursów do internetu. Zajęcia te prowadziłam dla studentów zaocznych. Wiem, że były one bardzo potrzebne, ale studiując w takim trybie, w ciągu dwóch dni zjazdu młodzi ludzie uczestniczą w bardzo dużej liczbie zajęć. Pewną nieprzyzwoitością byłoby więc dodatkowe męczenie ich w niedzielę o godz. 19 trudnymi zagadnieniami teorii historii. Stwierdziłam więc, że w tym przypadku lepszym rozwiązaniem będzie edukacja zdalna. Wymagało to wprowadzenia zupełnie innych metod studiowania. W miejsce wykładu w sali i rozmowy twarzą w twarz konieczne okazało się wprowadzenie systemu zadaniowego. Studenci musieli czytać konkretne teksty według określonego klucza, a następnie przygotowywać zadanie domowe, np. esej z odpowiedziami na zadane przeze mnie pytania. Tylko w ten sposób można było sprawdzić ich stopień przyswojenia informacji. Trzeba zaznaczyć, że zajęcia zdalne wprowadzają pewne komplikacje dla kadry akademickiej. Prowadząc kursy internetowe, nie spędzam co prawda 1,5 godz. w sali ze studentami, ale każdego tygodnia muszę przeczytać ich prace. Jest to trudne w sytuacji, kiedy w kursie uczestniczy kilkadziesiąt osób. Choć wydaje mi się, że zajęcia zdalne zostaną z nami na dłużej, to nie wiem, na ile uniwersytety poradzą sobie z problemem finansowym. Takie kursy są po prostu czasochłonne, więc powinny być inaczej przeliczane. Należy jednak pamiętać, że nie ma dobrej edukacji uniwersyteckiej bez bezpośredniego kontaktu. Rozmawianie z profesorami jest konieczne, szczególnie w naukach humanistycznych. Nie jesteśmy tylko maszynami do przekazywania wiedzy. W trybie zdalnym trudno to osiągnąć.
Wielu studentom odpowiada tryb zdalny. Nie chcą wracać na uczelnie, łatwiej jest im rozwijać się zawodowo, kiedy na zajęcia logują się z domu. Czy uważa pani, że to błąd? Najlepsze światowe uczelnie - Uniwersytet Oksfordzki czy Uniwersytet w Cambridge - zakazują studentom pracy w trakcie roku akademickiego.
Oksford i Cambridge nie są dobrymi przykładami. To elitarne uczelnie dla bardzo zamożnej młodzieży z całego świata. Studenci w Polsce czują się często odpowiedzialni za własne utrzymanie, chcą odciążyć opiekunów. Nie byłabym więc szczęśliwa, gdybyśmy zakazali im pracy. Studenci mojego wydziału - przyszli historycy - to pasjonaci. Wiedzą jednak, że trudno będzie im znaleźć pracę w tej dziedzinie. Szukają w międzyczasie różnych możliwości. Dlatego nie uważam, że słuszne jest poświęcanie się wyłącznie nauce. Zresztą przez lata dowodzili, że potrafią to łączyć.
Rozmawiała Karolina Wójcicka